Copyright 2015 Tomasz Wyrwas. All rights reserved

Fez

Opublikowano: poniedziałek, 23 lipiec 2012

IMG_0249

Siedemnaście godzin w podróży. Dobrze, że nie było dużo ludzi w autobusie i każdy miał po dwa miejsca, więc można było „zmrużyć oko”. W Fezie wzięliśmy taksę (20 DRH), a później daliśmy zarobić lokalnym drobnym przedsiębiorcom, którzy zapakowali nasze bagaże na wózek i przeprowadzili nas wąskimi uliczkami do naszego Riadu. Skasowali tyle co taksówkarz, a na nasze uwagi, że 10 DRH będzie dobrze, pokazali oburzeni, że musieli ciężko pracować (cały czas mieli z górki). Może jakby dostali po 100 Euro powiedzieliby dziękuje.

Riad trochę tańszy (400 DRH), ale też klasa niższa od dotychczasowych. Wifi działa w pokoju, ale tylko przy oknie, także nie miałem problemu z wyborem łóżka. Wszędzie porozwieszane karteczki, żeby nie wnosić alkoholu, więc wieczornego drinka wypiliśmy na tarasie, w atmosferze pełnej konspiracji. Nie obyło się od wystawiania czujek, umówionych haseł oraz znaków (doniczka w oknie – wsypa) itp. Mają Ramadan więc nie wiadomo, może powracają raz w roku do tradycyjnych form zabaw z użyciem kamieni. Trzeba być czujnym.

Rano zastosowaliśmy schemat tradycyjny nr 1, czyli szybka kąpiel i w miasto. Upał 40 stopni, wąskie zatłoczone uliczki i dodatkowo dorzucili osiołki, które z towarem na grzbiecie, dowożą cały ten szajs (moja osobista opinia, dziewczyny już śpią ,więc nie będzie ocenzurowane – zapewne mają inne zdanie, bo już umawiały się na zakupy), który usiłują wcisnąć turystom po horrendalnych stawkach. Także przyjemność spacerowania żadna. Ale co zrobić, skoro nie jadło się dobę.

Zgodnie obraliśmy pierwszym cel wyjścia – znaleźć knajpę. Po drodze szybko przeszliśmy do celu nr 2, czyli „coś trzeba zobaczyć”. Mijaliśmy meczet, który do niedawna był największym miejscem modlitewnym w Maroku kiedy przybłąkał się młodzieniec, oferując pokazanie tarasu, z którego będzie można wykonać parę zdjęć wnętrza meczetu (ci, którzy nie wyznają jedynej słusznej religii nie mogą wejść do środka). Przeprowadził nas przez wnętrza domu, na dach, ale okazało się, że zamknięte, może nie na przysłowiowe cztery spusty, ale dwie kłódki okazały się zaporą nie do przejścia. Miał plan awaryjny i zaprowadził nas przez inne mieszkania, na inny dach z widokiem na … dach meczetu. Obiekt się zgadzał, ale widoki miały być inne. No trudno. Zmęczeni upałem i podróżą, a dodatkowo głodni musieliśmy do wyciągniętej rąsi sypnąć po 10 DRH od głowy. Po otrzymaniu zapłaty z „my friends” przeszedł w opisywany przeze mnie już kilkukrotnie tradycyjny sposób okazywania słynnej marokańskiej gościnności …. (tutaj sam się ocenzuruję).

Nie będę się rozpisywał (kto to czyta?) i przejdę do meritum sprawy. Nie zjedliśmy nic konkretnego (kupiliśmy ciastka), bo ceny w nielicznych restauracjach, jakie udało nam się znaleźć były kilkukrotnie wyższe od cen z głównego placu w Marrakeszu. Jedyne co nam dobrze poszło, to zgodnie z radą z przewodnika „wspaniale jest zagubić się w wąskich uliczkach starej Mediny”. Kluczyliśmy w upale nagabywani przez ulicznych sprzedawców, szukając naszej noclegowni prawie godzinę. W nagrodę mogliśmy zrobić sobie sjestę w klimatyzowanym pokoiku.

Kilkugodzinna drzemka dobrze wpłynęła na nasze morale. Magda, która jest siłą napędową całej wycieczki i najlepiej jest zawsze przygotowana co mamy i gdzie zobaczyć, ogłosiła wieczorne wyjście. Plany pozostały te same co za pierwszym razem, z tym że nastąpiła zamiana kolejności. Poszliśmy zobaczyć najbardziej znaną bramę Mediny i zegar wodny. Punkty warte zobaczenia, trzeba to przyznać. Pod zegarem wodnym typowa scenka. Para młodych białych nagabywana przez miejscowego młokosa, który popisywał się przed grupą rówieśników. W pewnym momencie zaczął na turystę krzyczeć „ Shut up and go away”. Zapewne jakieś problemy mieli z transferem pieniędzy, z kieszeni spodni turysty do rąsi marokana.

Ogólnie to chyba szajby dostają, bo jest gorąco i dorzucili im Ramadan. Myślałem, że zamiar był taki, żeby przez miesiąc wyciszyć się i zgłębiać metafizyczne przesłania swojej religii. A tutaj co chwila krzyczą na siebie i zachowują tak, jakby kręcili z nimi program na największego kretyna krajów muzułmańskich „Muslim Idiots”. Dla nas na razie wygrywa dzisiejszy koleś z bagietkami w reklamówce, tańczący na dachu samochodu. W trójkę, prawie jednocześnie po kilku sekundach występu, przycisnęliśmy guziczek oznajmiający jego przejście do następnego etapu….

My, grzeczni turyści wschodnioeuropejskiej potęgi gospodarczej o dodatnim wzroście gospodarczym, w końcu mogliśmy zapełnić nasze żołądki ciepłą strawą. Po usłyszeniu wystrzału oznajmiającego koniec dzisiejszego postu, zjedliśmy kurczaka z warzywami (głównie ziemniaki) i wypiliśmy tradycyjny napój, czyli Coca-colę, na którą po przyjeździe żadne z nas nawet nie spojrzy.

No dobra, teraz wersja oficjalna. Jest super, zwiedzamy przepiękne zabytki cywilizacji islamu. Przemili ludzie, którzy bezinteresownie dzielą się swoją mądrością życiową z nielicznymi turystami odwiedzającymi ten przeuroczy zakątek północnej Afryki. Dzieci, które ochoczo pozdrawiają przybyszów w ich kraju w swoim języku, śmiejąc się przy tym rubasznie, rzucające płatki kwiatów pod ich stopy w geście przyjaźni…

Odsłony: 3022