Copyright 2015 Tomasz Wyrwas. All rights reserved

Tokio day 1-3

Opublikowano: środa, 20 lipiec 2011

IMG_5011

Pogoda licha. W telepatrzydle zobaczyliśmy, że idzie jakiś tajfun na Japonię. Jutro powinno już się rozpogodzić, wicherek przemieszcza się już w stronę Pacyfiku.

Tokio to zupełnie inna bajka. Widać, że to duża metropolia i ludzie też już inni niż w Kyoto - ciągle się śpieszą. Chwilę odpoczynku znajdują w metrze, gdzie często dosypiają w czasie podróży lub korzystają z komórek. W metrze nie powinno się rozmawiać przez telefon i jak na taką ilość ludzi jest bardzo cicho.

Słabą pogodę rekompensujemy sobie sklepami. Zaatakowaliśmy domy towarowe z elektroniką na Akihabarze. Interesowały mnie przede wszystkim aparaty i bardzo się zawiodłem, tak asortymentem, jak i cenami. Żadna rewelacja. Większe wrażenie zrobił na nas salon gier. Na pierwszych trzech piętrach wszelkiego rodzaju maszyny do wyciągania gadżetów, a wyżej kolejne trzy poziomy, na których można pograć w gry zręcznościowe.

Pasjonaci zbieractwa różnego rodzaju figurek, znajdą również kilku poziomowy sklep. W ramach relaksu przetestowaliśmy sprzęt do ćwiczenia jazdy konnej w domu, a następnie fotel do masażu.

Po raz pierwszy skorzystaliśmy z japońskiego baru szybkiej obsługi. Na zewnątrz stoi maszyna, w której wybiera się zestaw (w witrynie są plastikowe odpowiedniki co zostanie podane) i dokonuje zapłaty. Z otrzymaną karteczką wchodzi się do baru i na jej podstawie otrzymujemy jedzonko. Ja wybrałem ryż z sosem, a Aga bardziej ambitnie postanowiła pomęczyć się pałeczkami i skosztowała zestawu z makaronem.

Nocną porą pojechaliśmy do Shinjuku, innej popularnej dzielnicy zakupów. Wyszliśmy w złą stronę z kolejki, ale pomogła nam młoda japonka, która szła do wypożyczalni video. Przeszliśmy się głównymi ulicami wśród rozświetlonych neonów i tak zakończyliśmy pierwszy dzień w stolicy.

We wtorkowy ranek chcieliśmy zobaczyć miejsca związane z narodowych sportem Japończyków, a mianowicie z sumo. Obecnie trwa turniej, który transmitowany jest w tv, a my chcieliśmy zobaczyć chociaż ćwiczenia zapaśników. Znaleźliśmy w przewodniku tzw. beję, czyli klub czy raczej powinno się powiedzieć stajnię, w której można oglądać trening. Zjedliśmy tosty z jajkiem na śniadanie popijając kawą i o 8 pojechaliśmy do Ryogoku. W tej dzielnicy znajduje się hala narodowa tego sportu, a wokół niej rozlokowane są stajnie. Plan mieliśmy bardzo słaby i co chwilę musieliśmy pytać się różnych ludzi o drogę. Tak jak poprzednio, angielski nieznany, ale po japońsku to otrzymywaliśmy takie opisy, w których znalazło się miejsce na opis firanek w oknach szukanego przez nas budynku. Trudno było, ale znaleźliśmy właściwe miejsce. Okazało się że nikogo nie ma, więc domyśliliśmy się, że pojechali wszyscy na turniej..

Wróciliśmy do stacji i odwiedziliśmy muzeum sumo. Skromna sala z eksponatami związanymi ze sportem, m.in. wyniki turnieju z 1720 roku. Przynajmniej otrzymaliśmy książeczki po angielsku na temat sumo, bo nie można nawet zerknąć do środka hali.

Nie przejmowaliśmy się pierwszymi niepowodzeniami i postanowiliśmy zobaczyć najruchliwsze skrzyżowanie na świecie. Najlepszym punktem obserwacyjnym jest w Starbucks’ie, więc przy okazji kawę wypiliśmy. Spotkaliśmy starszego pana robiącego fotki i okazaliśmy się atrakcyjnymi modelami, więc nasze zdjęcia na swoi blogu umieścił (http://domhori.jugem.jp/?day=20110719).

Aga wyczaiła w głównej informacji turystycznej ulotkę sklepu Oriental Bazaar, w którym zrobiliśmy już domowe zakupy. Mamy maskę do powieszenia na ścianie i zakupiliśmy „durnostojkę” w postaci zawodnika sumo. Nawet mi się podobała.

Nie mieliśmy już sił na dalsze zwiedzanie i postanowiliśmy ruszyć do hostelu. Przy naszej stacji poszliśmy zjeść obiadokolację. W knajpie zamówiliśmy ryż wegetariański i do tego zimne piwko. Zapłaciliśmy na wszystko 1900 jenów (ok. 70 pln), wiec nie tak dużo.  W pobliskim sklepie spożywczym ze względu na pogodę zamieniliśmy tradycyjny napój chmielowy na whisky. Koszt 700 ml to 800 jenów i jest tylko 3 razy droższy od 2 litrowej Coli.

Odsłony: 2860